Dzień 14 - Powrót do Polski
Deszcz się na kałużach spienił,
łzami rosi zboże.
Może się coś w końcu zmieni?
Może!
Dlaczego wczoraj zszedłem do Czech? Oczywiście tak było w planach. W ten sposób skracam drogę i zamiast 2 dni bez szczytu z KGP mam jeden.
Postanowiłem dziś zaryzykować. Ponieważ wczorajsze prognozy zapowiadały opady w godz. 9-11 (po południu oczywiście też) postanowiłem się wyspać i wyjść po 'pierwszym deszczu'. Pobudka o 8 i obserwacja nieba i prognoz. Te bez zmian: 9-11, 14, 17, 21. To godziny z deszczem. Sporo tego.
Buty, skarpety i softshell oczywiście nie wyschły. Reszta w miarę. Czekam do 9.45. Nadal nie pada. Ruszam w drogę.
Dziś zaczynam czerwonym szlakiem 4,5km płasko. Gubię się kilkukrotnie na łąkach, w tym raz poważnie z powodu błędu na mapie i słabych oznaczeń. Przed 11 zaczynam 600m podejście na odcinku 5,5 km. Idzie nieźle. Niestety. O 11.30 zaczyna padać. Po chwili leje. Softshell mam mokry, zresztą wczoraj na takim deszczu się nie sprawdził. Pozostaje przeciwdeszczówka, w której zaparzyłem się wchodząc w deszczu do schroniska Śnieżnik. Dziś jej nie ubieram tylko narzucam na głowę i ramiona. Jest znacznie lepiej.
Fragment około 1km szlaku idzie bardzo stromym, kamiennym podejściem, którym dziś płynie strumień. Do tej pory świetnie spisująca się podeszwa w moich Salomonach - dziś zawodzi (wcześniej w necie czytałem, że na ślkskim kamieniu Vibram bije na głowę Contagrip) - ślizgam się niemiłosiernie. W końcu zaliczam pierwszy (i na szczęście jak dotąd jedyny) upadek. Padam jak kłoda barkiem na kamienie. Cierpi jeszcze łydka i jedna z dłoni. Głowa cała. Powoli wstaję i z maksymalnie już wzmożoną ostrożnością w ślimaczym tempie posuwam się do przodu. Na zmianę leje i strasznie leje.
Około 13 wreszcie docieram na szczyt. Powoli przestaje padać.
Bardzo bałem się zejścia, ale okazuje się mniej strome i kamieniste niż podejście. I nie pada. Mogę bardziej skupić się na podziwianiu piękna czeskich Sudetów. Szlaki są tu zadbane, dobrze oznaczone, często z 'atrakcjami'.
Do tego bardzo często trafiają się zagospodarowane źródełka, które ratują dziś życie, bo wyszedłem z zaledwie 2l wody.
Zielony szlak doprowadza do miejscowości Jesenik chwilę po 14. Tam robię przerwę na obiad (kanapki). I co? Zaczyna padać. Wygląda na to, że prognozy się sprawdzają. W pośpiechu ruszam. Na szczęście tym razem nie leje. Pada umiarkowanie pół godziny a później się przejaśnia.
Na żółtym szlaku spotykam prace przy wycince drzew. W Polsce w takich sytuacjach szlak jest zamykany, czego byłem już tu świadkiem.
Na szczęście Czesi nie są tak wyczuleni, pan z koparki na chwilę przestaje i przeskakując po kłodach idę dalej.
Im bliżej Polski tym lepsza pogoda.
Witam słońce z otwartymi ramionami.
O 18 przekraczam granicę. Robię przerwę na jedzenie i.... zaczyna padać. Na szczęście bardzo przelotnie. Około 18.45 docieram do Podlesia. Stwierdzam, że nie ma sensu iść do Głuchołazów, bo jutro i tak tędy wracam, a sklep mi w zasadzie niepotrzebny (poza wodą, ale coś wymyślę). Rozbijam się totalnie na dziksa. W końcu to zielona noc. Kto wie co się jeszcze wydarzy?
Jutro stawiam kropkę nad i.
Trzymajcie kciuki!
It's the final countdown!
Dodaj komentarz