Dzień 5 - Góry Wałbrzyskie
Jeśli to ostatni w życiu dzień,
jeśli jutra nie ma być na pewno,
z każdym KROKIEM żal mi coraz mniej,
jest mi doskonale wszystko jedno
Ten dzień zupełnie nieoczekiwanie rysował się jako dzień prawdziwego testu co do możliwości kontynuacji marszu. Po ponad 30 godzinach odpoczynku, naklejenju specjalnych plastrów moje małe palce miały mi dać odpowiedź czy będą nadal współpracować.
Plan dnia ku temu idealny. Z Marciszowa idziemy zielonym do Gostkowa. Na początku bardzo nieśmiało. Szybsze kroki to ogromna bolesność. Po malutku daje się wytrzymać. Jeszcze selfie z lokalsem na szczęście i w drogę:
W miarę kolejnych kilometrów udaje się nawet lekko przyspieszyć. Wdrapujemy się na Krąglak z którego widać kolejny dzisiejszy szczyt - Trójgarb. Po drodze gubię szlak kilka razy bo oznaczenia są fatalne:
WTF?
a ścieżki nie używane od dawna. Nie raz przedzieram się przez chaszcze. Przydałaby się maczeta. Sytuację ratuje GPS w telefonie. Zielony szlak prowadzi nas na dół do Gostkowa. No właśnie na dół. Na dół boli dziś znacznie bardziej niż zwykle. Tam uzupełniamy prowiant i dalej zielonym przez Trójgarb do Lubomina. Taki był plan. Okazało się jednak że Gostków to raczej Ghost'kow - opuszczone miasto bez sklepu. Gospodyni ratuje mnie butelką wody. Na 3 godziny marszu mam jedną wodę i tabliczkę czekolady. Musi wystarczyć. Pod górę zasuwam jak wściekły mając świadomość kończących się zapasów. Z Trójgarbu podziwiam głównego dzisiejszego bohatera - Chełmiec, oraz skrzynkę z pieczątką w której nie ma pieczątki😝:
Schodzę do Lubomina głodny i spragniony. W Lubominie muszę zboczyć że szlaku ok. 1km i znajduję sklep. 3 bułki znikają w oka mgnieniu. Wracam na zielony i czołgam się na Chełmiec. Dosłownie. Na początku jest bardzo spokojne podejście, ale końcówka jest mega stroma. Idę na czworaka przez długi czas. Na szczyt docieram o 16.20. Żółtym i zielonym szlakiem docieram wreszcie do Boguszów Gorce. Tu porządna kolacja, wizyta w aptece i sklepie, organizacja noclegu (dziś wypas w domu noclegowy za 25zł), kąpiel i do łóżka. Pobudka była dziś o 5 bo 6 chciałem być już na szlaku. Takie były założenia, ale ranek był tak zimny (4 Celsjusze, a przy gruncie zapewne mniej - a jakby nie patrzeć śpię przy gruncie) że do 6 trzęsłem się pod śpiworem. O 7 byłem na szkalu. Dałem sobie 13 h na realizację. Udało się w 11. Jeszcze walczę. Zobaczymy co będzie jutro, ale liczę że ruszę dalej. Pozdrawiam!!!
Ps. Życzcie mi samych podejść - mniej boli.