Dzień 8 - Góry ???
Są takie dni w tygodniu...
Tak, tak. To nie pomyłka. Nie oznacza to, że dziś odpoczywam. Ani, że nie byłem w górach. Byłem w Sowich i Bardzkich. Po prostu dziś nie 'szczytuję😉' Każdy, kto prześledził plan mojej wyprawy wie, że są 3 takie dni, kiedy nie zdobywam szczytu należącego do KGP. Dziś jest pierwszy z nich.
Dzisiejsza trasa jest o ok 10km krótsza od zaplanowanej z powodu konieczności noclegu w Woliborzu. W zamian pierwsze 7km asfaltem. Dlatego pozwalam sobie na ekstrawagancję i wyruszam o 10. Od początku idzie mi się ciężko. Może to dlatego, że w plecaku ponad 5kg wody i żywności tym razem. W końcu niedziela i nie wiadomo jak ze sklepami. Odciski chyba gorzej niż wczoraj, mięśnie czują kilka ostatnich dni. Na to wszystko dokłada się brak 'marchewki' w postaci szczytu i padający (na szczęście lekko) deszcz. Przed 12 dochodzę do Srebrnej Góry i czerwonym, a następnie żółtym szlakiem dochodzę do Wilczej przełęczy. Szlaki wręcz brzydkie.
Od Wilczej ruszam niebieskim. Jest dziko (widać że rzadko uczęszczany):
sam szlak momentami urokliwy, ale na widoki bez większych szans. Zachwycam się więc czym innym:
Szlak czasami oznaczony bardzo kiepsko. A czasami, cóż :
Do tego na 1,5h przed metą kończy mi się woda. Po pół godziny docieram do strumyczka zaznaczonego na mapie. Okazuje się, że to raczej kałuża. Woda prawie stoi. Ledwie płynie. Biorę tylko niezbędne minimum, ok 0,5 litra. Jakoś dojdę a nie chcę się zatruć. Do Bardo docieram chwilę przed 17. Nie mam chleba ani wody. Mijam kilka zamkniętych sklepów. Ups.
Pani w informacji turystycznej mówi mi że sklepy wszystkie już zamknięte, ale kieruje mnie do otwartej pizzerii. Tam zamawiam obiad i dowiaduję się że otwarty sklep jest 50m od wspomnianej informacji. Masakra. Idę więc do sklepu, wracam na obiad i udaję się 1,5km na pole namiotowe.
Tam kolejny zawód. Warunki jak na dziko, do tego blisko tory, brak zasięgu, a kasy niemało. Dramat. Jutro na prawdę przydałby mi się odpoczynek, ale nie ma wyjścia. Trzeba stąd wiać. Muszę ruszać dalej.
Dziś minęła połowa mojej wyprawy. Na podsumowania przyjdzie jeszcze czas. Wspomnę tylko, że przez 8 dni marszowych pokonałem 280km.