Dzień 13 - Masyw Śnieżnika, Góry Bialskie,...
Idzie dysc, idzie dysc, idzie sikawica
Uleje, usiece, uleje, usiece, uleje, usiece
Janickowe lica.
No tak. To dziś miał być ten najfajniejszy dzień, na który czekałem od początku wyjazdu. Noc była ciężka, bo 17 osób w pokoju to aż nadto. Pobudka o 6. Prognozy na dziś mówią, że o 8 przez godzinę ma padać, a o 14 i 17 przez godzinę ma być burza. Wczoraj się nie sprawdziły, więc aż tak bardzo nie biorę ich do siebie, niemniej jednak postanawiam wyruszyć wcześniej, żeby być w Żulovej przed ewentualną burzą o 17.
Wczorajsza ulewa zweryfikowała nieprzemakalność moich Salomon'ów. Choć podczas wędrówki tego nie czułem - zamokły dość mocno. Na szczęście przez noc udało się je prawie dosuszyć.
Dziś w planach aż 3 najwyższe szczyty 3 różnych pasm górskich. Zaczynam o 7.
Na Śnieżnik wdrapuję się pośród gęstej mgły. Widoczność mocno ograniczona. Po około 40 minutach jestem na górze. Na szczęście na szczycie przez chwilę wiatr rozwiewa mgłę i udaje się zrobić dobre zdjęcia.
W drodze ze Śnieżnika mgła nadal ogranicza widoczność, jednak w jednym miejscu możemy obserwować grzbiet, którym idziemy.
O 8.30 zaczyna padać. W miejscach gdzie szlak się wypłaszcza stoją ogromne kałuże. Trzeba kombinować, żeby się przedostać.
O 10 czuję, że mam mokre nogi. No cóż. Choć 3 godziny był komfort. O tej porze schodzę z masywu Śnieżnika i zaczynam wspinać się na najwyższy szczyt gór Bialskich. Mniej więcej w tym czasie przestaje też padać. Wejście na Rudawiec jest dość przyjemne. Przed 12 docieram na szczyt - spotykając o dziwo po drodze ludzi.
Od samego początku idziemy zielonym szlakiem. Około 13 doprowadza on nas pod piękną wieś Bielice. Stamtad już zaledwie 45 min do Kowadła - najwyższego szczytu gór Złotych. Niestety internet informuje, że Bielice są jedynym sensownym miejscem ba zdobycie pieczątki z Kowadła, bo ta na szczycie aktualnie jest niedostępna (co jak się potem okazało jest nieprawdą - kosztowało mnie to dodatkowe kilometry w deszczu). Odchodzę dobre 2km od szlaku, aż w końcu udaje się pieczątkę zdobyć. Korzystając z coraz lepszej pogody suszę buty i inne mokre rzeczy oraz posilam się nad rzeką w Bielicach. W ciągu pół godziny pogoda zmienia się diametralnie. Niebo zaciąga się czarnymi chmurami i zaczyna grzmieć. W pośpiechu pakuję się i pędze na Kowadło. O 14 zaczyna się ulewa. Na szczycie jestem 14.40 i rozpoczynam strome zejście.
Na zmianę pada i leje. Suche już prawie skarpety po pół godzinie są jeszcze bardziej mokre niż były. A z minuty na minutę jest coraz gorzej. Stromą cześć zejścia pokonuję do 16 uważając na każdy krok by się nie poślizgnąć. Zostaje 6,5km w miarę płaskiej drogi do Żulovej. Jestem przemokniety do suchej nitki. Niemal biegnę. Dystans ten pokonuję w 50 minut.
Tuż przed dojściem do miasta deszcz słabnie. Mam problem ze znalezieniem noclegu. W końcu po 40 minutach się udaje. Zaliczam jeszcze sklep i wreszcie mogę zdjąć buty. Skarpety są tak mokre, że można je wyżymać, co zresztą czynię. Do jutra napewno buty nie wyschną. Co do reszty też mam wątpliwości.
Ten dzień dał mi w kość jak chyba żaden inny. Już chyba wolałem odciski. Jutro znów prognozy nieciekawe. Ale co zrobić. Zostały dwa dni. Trzeba przeć do przodu.