Dzień 2 - Karkonosze
Choć droga jest bez końca
Pozornie bez znaczenia
Mniemam, że mam powody
By drogi swej nie zmieniać
No to zaczynamy prawdziwą zabawę. Pobudka o 6.00. Śniadanko, toaleta, spakowane domu do plecaka i o 8.00 rozpoczynam ciężka walkę. O dziwo nogi niosą bardzo dobrze, tak jakby nie pamiętały wczorajszego dnia.
Ten szlak jest jedynym którym już szedłem. Ale nie z takim plecakiem. Tym razem na dzień dobry 8km i ponad 800m przewyższenia. Zajmuje mi to jakieś 2,5h szlakiem żółtym. W śnieżnych kołach odbijam na czerwony i nim już prosto na Śnieżkę (kolejne 5h) . Po drodze mamy 300m zejścia i 400m podejścia. Mijamy też dwa schroniska, w których zatrzymujemy się na dłuższą chwilę (Odrodzenie i Dom Śląski). Dziś najgorszy jest upał. Słońce daje się mega we znaki. Przed Odrodzeniem gubię po drodze krem do opalania (który długo znajdował się na szczycie listy 'niepotrzebny w plecaku'). Dziś ratował życie. Nie pozostaje nic innego jak ratować się innymi sposobami ('sztuczny rekaw' 😂) :
Po około 6 godzinach spaceru plecak robi się dziś bardzo ciężki. Jest mega trudno. O 17.30 zdobycie Śnieżki. Najwyższy punkt całej wyprawy osiągnięty. Ze Śnieżki cofamy się do Domu Ślaskiego i najpierw czerwonym a następnie żółtym schodzimy ponad 1000m w dół do Karpacza. Na pole namiotowe docieramy o 21.25. Siły nie ma na nic. Przepraszam za lakoniczność tego wpisu, ale myślę że to wystarczy za cały komentarz:
Maraton to pikuś 😂
Dobranoc.