Dzień 7 - Góry Sowie
Dziś kolejny z klasycznych cytatów poezji śpiewanej :
Poka, Poka Sowę (przepraszam ale cały dzień dziś jakoś dziwnie za mną chodziło 😂😂😂)
Jak widzicie humor dopisuje, a to może oznaczać tylko jedno. Chyba mocno ściskacie za mnie kciuki bo dziś rano prawa noga miała się lepiej. Nie kulałem na płaskim, a to zapowiadało spoko dzień.
Na pewno swoje zrobiło kolejne nocowanie w Spa, czyli nie pod namiotem. Bardzo chciałem sprawdzić czy za szafą mojego pokoju znajduje się Narnia czy może inna kraina, ale niestety zabrakło mi czasu na eksplorację.
Wychodzę o 8. Dziś szlak od samego początku uroczy. Na początku żółtym a następnie zielonym. Doszedłem do miejsca, które na chwilę kazało mi zwątpić w słuszność obranej drogi.
Słyszałem kiedyś, że strach ma wielkie oczy. 'Zapewne musi też mieć wielką mosznę' - pomyślałem. Ale nie dam się zastraszyć. Idę po swoje.
Czerwonym szlakiem dochodzę na Wielką Sowę około 12.30, zaliczając wcześniej obiad w schronisku Sowa (dziś po trasie brak wiosek a nie sposób zabrać jedzenia i picia na cały dzień - średnio wypijam 7-10 litrów wody dziennie). Trochę boję się zejścia. Modyfikuję trasę na bieżąco w taki sposób aby nie schodzić stromo. Przez co się ona wydłuża.
W zamian otrzymuję kilka kapitalnych punktów widokowych. Jest cudownie. Nogi prawie ok, pogoda fantastyczna a szlak przecudowny. Zdecydowanie numer 1 cajej wyprawy jak dotąd. Schodzę więc czerwonym, następnie żółtym i znów czerwonym do schroniska Zygmuntówka. Tam porcja fasoli po bretońsku i 2 wody na drogę. Schodzimy. Niestety nie do Nowej Rudy (nie ma tam sensownych noclegów jak się okazuje) a do pobliskiej wsi Wolibórz (niebieski, czerwony, asfalt).
Na czerwonym spotykam mega ekipę. Chłopaki namawiają mnie na nocleg z nimi (dziko przy szlaku) i są przy tym tak zaje... ści, że gdyby niemożność wykonania planu na kolejny dzień z pewnością bym tam został. A tak. No cóż. Wypijam grzecznie czym częstują i ruszam dalej
W Woliborzu łapię spoko pole napiotowe i szykuję się do spania. Dziś nóżki popracowały solidnie. Znów maraton pokonany.
Co z jutrem? Zakładałem dzień wolny, ale dziś była taka frajda, że kto wie? Może powalczę?