Dzień 15 - Góry Opawskie
Wszystko co mam, co dał mi świat
Noszę w sobie, by kiedyś ci dać
Choć mówią, że nie mamy szans
Ciągle wierzę, że jeszcze jest czas
Tak, tak. To już dziś. Dzień w którym przeplatały się różne, wręcz skrajne emocje. Ale od początku.
Prognozy na dziś były dobre. Postanowiłem więc ruszyć wcześnie. Pobudka o 5.30, chwilę przed 7 na szlak. Nie mam wody, więc modyfikuję lekko trasę i idę czerwonym przez Jarnołtówek. Jakiś kilometr po starcie mam towarzystwo.
Na początku to bardzo fajne, ale jak pieski idą ze mną 3km zaczynam się martwić czy odnajdą drogę do domu (są zadbane i z obrożami). Próbuję je zniechęcić. Bez skutku. Na szczęście w Jarnołtówku (kolejne 2km) kilka zabiegów okoliczności i pieski już nie idą za mną. Mam nadzieję, że po prostu wracały ze mną do tej miejscowości z długiego spaceru.
Nadal czerwonym rozpoczynam podejście na Biskupią Kopę. 550m przewyższenia na dystansie 4km to nie mało. Ale dziś jest mega motywacja. Trasę liczoną na 1h 40min pokonuję w nieco ponad godzinę. Przed 9.30 jestem już na szczycie. Po drodze mijam bardzo interesujący drogowskaz.
Moja trasa do tego miejsca ze Świeradowa zajęła 545km (a nie 420 jak tu) , a to dlatego, że Główny Szlak Sudecki nie przebiega przez najwyższe szczyty wszystkich pasm.
Pogoda nie jest za dobra na szczycie. Jest mglisto, chłodno i nawet przelotne popaduje. Widoki żadne.
Jestem bardzo szczęśliwy z tego co już osiągnąłem. Jeszcze tylko 20km i wyprawa dobiegnie końca. Rozmyślanie o moim małym sukcesie powoduje, że gubię szlak i muszę się cofnąć 300m.
Schodzę czerwonym a następnie żółtym. Cały czas utrzymuję szybkie tempo. Liczę na to że dotrę do Prudnika na tyle wcześnie, żeby zdążyć się wykąpać przed podróżą, bo wczoraj był jedyny dzień bez mycia podczas wyjazdu. Niezbyt komfortowo. Niestety wiedzą to również okoliczne muchy☹️.
Pod Zamkową Górą zmieniam szlak na niebieski, który prowadzi lasem. Tam owadów jest jeszcze więcej. Jeszcze przyspieszam. Szlak 1h 40min idę w tempie na 50min, ale niestety okupuję to poważnym naciągnięciem mięśnia. Gdybym miał przed sobą jeszcze kilka dni byłoby to poważne zmartwienie. Dziś jednak nie jest to tak istotne. Muszę jednak znacząco zwolnić. Droga czerwonym a następnie niebieskim do Prudnika dłuży mi się niemiłosiernie. Chciałbym wręcz się teleportować a noga nie niesie.
O 14 docieram na znaleziony w Google jeden trzech basenów. Planowałem tu prysznic. Jak się okazuje basen jest od lat nieczynny. Lokalny facet informuje mnie, że w innym miejscu postawiono nowy, 2km dalej. Kuśtykam więc powoli tam, zahaczając po drodze o knajpę i obiad. Gdy docieram chwilę po 15 okazuje się że w okresie letnim ten basen nie funkcjonuje. Czynny za to jest ten trzeci - 2km od pierwszego, ale dokładnie w przeciwnym kierunku! Czyli 4 od miejsca w którym jestem. To już za dużo na moją bolacą nogę. Idę powoli na dworzec z nadzieją że chociaż się tam umyję i coś zjem. A tam nawet kasy brak!
Leżę więc sobie na ławce peronowej czekając ponad 2 godziny na swój pociąg.
No cóż. Można powiedzieć, że ja pokonałem siebie, ale Prudnik pokonał mnie.
Jestem jednak przekonany, że gdy emocje już opadną, nogi się zagoją, to ten dzień będzie wspominany przeze mnie jako dzień piękny.
Życzę Wam w życiu wielu pięknych dni!
To jeszcze nie koniec! Planuję ze 2, może 3 wpisy podsumowujące wyprawę.