To już ostatni wpis
A kiedy przyjdzie także po mnie,
Zegarmistrz Światła purpurowy,
by mi zabełtać błękit w głowie,
To będę jasny i gotowy.
Przyszedł czas na podsumowanie.
Tak jak obiecywałem, było jak w życiu. Raz z górki a raz pod górkę. To co miało być trudne okazało się nie aż tak, bo byłem na to psychicznie gotowy (dzień 2 i 10). Ale za to pojawiły się nowe, zupełnie nieoczekiwane przeszkody z którymi trzeba było sobie radzić. Chodzi mi tu o mega problemy ze stopami już na tak wczesnym etapie podróży (spodziewałem się koło 10-go dnia).
Okazało się też, że choć wejście na szczyt jest nieraz pracochłonne, to znacznie bardziej bolesne jest schodzenie że szczytu.
Okazało się, że pozornie łatwe w zdobyciu szczyty wcale takie nie muszą być, a satysfakcja w ich zdobywaniu może być znacznie wieksza od tych 'topowych'.
Tak jak w życiu, gdy uporam się z jednym kłopotem (odciski) pojawia się inny (pogoda).
Czasami też trzeba było pójść pod prąd.
A czasem chwycić byka za rogi
Podobnie jak w życiu cześć dni tej wyprawy była przyjemna, a część była męcząca i tylko czekałem aż się dany dzień skończy. Jednak całościowo traktuję tę wyprawę jak sukces. I o to właśnie w życiu chodzi. Żeby na końcu mieć poczucie zwycięstwa.
Wiadomo też, że mimo starannych przygotowań nie wszystko przewidzimy i życie nie raz nas zaskoczy. I to jest zasadniczo piękne. Ta nieprzewidywalność. Oczywiście zdarzają się też bardzo przykre niespodzianki, ale większość trudności przynosi satysfakcję, gdy już je pokonamy.
Okazało się wreszcie, że warto gonić swoje marzenia.
Ten blog właśnie ma swój koniec. Czy będzie kontynuowany? Nie.
Ale kto wie, może przy kolejnej okazji powstanie następny?
Na koniec mogę powiedzieć:
Jestem gotowy.